Jak przypomina „Rzeczpospolita”, dzięki obowiązującym od początku lipca przepisom, każdy oskarżony, bez względu na stan majątkowy, może żądać obrońcy opłacanego przez państwo. Katowickie, warszawskie, poznańskie i krakowskie sądy przekonały się właśnie, co to znaczy. Od trzech miesięcy oskarżeni coraz częściej żądają obrońcy, a sądy odraczają rozprawy do ich wyznaczenia. Ani prokuratorzy, ani też sędziowie i adwokaci nie są zdziwieni, że oskarżeni nagle chcą profesjonalnej pomocy. Problem w tym, że zaplanowane 200 mln zł rocznie może nie wystarczyć, by za nią zapłacić.
– Od samego początku wiedzieliśmy, że tak będzie – mówi Andrzej Zwara, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej. I dodaje, że na tym polega „logika" wprowadzonego systemu. – Jeżeli skazany może coś dostać, by poprawić swoją sytuację procesową, i to za darmo, to naturalne, że z tego skorzysta – argumentuje. Jego zdaniem gdyby ustawodawca nie był tak oderwany od rzeczywistości, to brałby to pod uwagę przy pisaniu przepisu.
Podsądnych nie odstrasza nawet fakt, że po ewentualnej przegranej przyjdzie im zwracać pieniądze za pomoc mecenasa. Niektórzy wręcz kalkulują. Pytają sądy, ile ich to może w przyszłości kosztować. Prokurator Jacek Skała zauważa, że w większości przypadków będą to kwoty niemożliwe do wyegzekwowania. – Przestępcy to często osoby niezatrudnione. Egzekucja od takich osób jest nieskuteczna. Zapłacą więc wszyscy podatnicy – twierdzi.
Obowiązująca od lipca nowela kodeksu postępowania karnego ustala limit wydatków budżetowych na koszty pomocy prawnej z urzędu na maksymalnie 200 mln zł rocznie, w latach 2015–2024. – To kalkulacja wzięta z sufitu – tak o szacowanych kosztach obrony mówi z kolei prokurator Mateusz Wolny. Więcej>>>


Obrońca i pełnomocnik w procesie karnym po 1 lipca 2015 r. Przewodnik po zmianach>>>