W lipcu br. zapadł w tej sprawie nieprawomocny wyrok przed sądem niższej instancji - Sądem Rejonowym dla Warszawy Śródmieścia. Proces b. posła i europosła został warunkowo umorzony - na roczny okres próbny. W ocenie sądu wina i społeczna szkodliwość czynu nie były znaczne, ale okolicznością obciążająca był fakt, że czynu Tomczak dopuścił się jako poseł, a więc osoba uprawniona do stanowienia prawa i jeszcze bardziej niż każdy inny obywatel obowiązana do jego przestrzegania.

Apelację w tej sprawie złożyli zarówno sam Tomczak, jak i jego dwaj adwokaci, którzy domagali się uniewinnienia, oraz sama prokuratura. Ta ostatnia apelacja jest również na korzyść Tomczaka, prokuratura chce jednak, by sprawa została umorzona z powodu przedawnienia lub małej szkodliwości.

We wtorek warszawski sąd okręgowy rozpoczął rozpatrywanie złożonych apelacji, wysłuchał stron, ale ogłoszenie wyroku odroczył do 16 grudnia. Tomczak podkreślał, że wyrok, który zapadł przed sądem niższej instancji odbiera jako "traktowanie go jak potencjalnego przestępcę".

"Jeśli w okresie próbnym ponownie wystąpiłbym przeciw obrazie uczuć religijnych, zostałbym skazany. Działałem wtedy jako przedstawiciel Polaków, jako poseł na Sejm. W obronie godności Jana Pawła II" - mówił. Dodał, że jego czyn był ostatecznością, działaniem w wyższej konieczności i efektem - jak mówił - tego, jak do sprawy "podeszły ówczesne władze". Zaznaczał, że wcześniej próbował interweniować ws. rzeźby, rozmawiać z władzami Zachęty.

Z kolei prokurator Mirosław Kawalec wskazywał na dodatkowe znaczenie procesu Tomczaka i jego czynu. "Ogólna teza sprowadza się do tego, czy osoba mająca kontakt z dziełem sztuki może wyrażać swoją wolę i uczucia w sposób dowolny, czy też ma przestrzegać jakichś określonych zasad obowiązujących w takim miejscu" - mówił.

Dodał, że w ocenie prokuratury nie można mówić o uniewinnieniu, bo do uszkodzenia rzeźby doszło. Wskazywał, że w tej sprawie nie można też brać pod uwagę stanu wyższej konieczności, bo - jak argumentował prokurator - poseł mógł próbować inaczej rozwiązywać sprawę, np. poprzez rozmowy z galerią.

"Uszkodzenie rzeźby było posunięciem idącym za daleko. Są jednak granice, których mimo wyznawanych wartości, poglądów, nie można przekraczać" - podkreślił. Zaznaczył, że zdaniem prokuratury w tej sprawie, ze względu na jej szkodliwość powinno się wziąć pod uwagę "wypadek mniejszej wagi", a sprawę umorzyć ze względu na przedawnienie.

Zgodnie z wyrokiem pierwszej instancji Tomczak był uznany za winnego, ale z racji małej szkodliwości społecznej nie został ukarany. Mocą wyroku Tomczak miał także zapłacić na rzecz ubezpieczyciela rzeźby 3 tys. zł oraz ponad 3 tys. zł kosztów sądowych.

Do incydentu doszło niemal 16 lat temu, w grudniu 2000 r. Było o nim głośno w kraju i zagranicą. Tomczak (wybrany w 1997 r. do Sejmu z listy AWS, wtedy Koło Poselskie Porozumienia Polskiego; w latach 2004-2009 europoseł LPR), wraz z Haliną Nowiną-Konopczyną (Porozumienie Polskie) protestowali przeciw wystawie zorganizowanej na stulecie istnienia galerii Zachęta. Częścią wystawy była instalacja "La Nona Ora" (Dziewiąta Godzina), włoskiego artysty Maurizio Cattelana. Przedstawiała ona Jana Pawła II przygniecionego meteorytem. Ówczesny poseł wszedł na wystawę, wdarł się za barierki i usunął "meteoryt" przygniatający rzeźbę papieża. Wskutek tej akcji figurze odpadła część lewej nogi. Tomczak został oskarżony o to, że "działając ze z góry powziętym zamiarem, poprzez gwałtowne przesunięcie" uszkodził rzeźbę.

Jego czyn miał spowodować stratę w wysokości prawie 40 tys. zł. W odpowiedzi Tomczak twierdził, że zarzuty są dla niego niezrozumiałe, "zważywszy na to kim był i co przez 28 lat uczynił dla Polski i Polaków Ojciec Święty Jan Paweł II". Po zniszczeniu rzeźby pozostawił w Zachęcie list z żądaniem dymisji jej ówczesnej dyrektor Andy Rottenberg, którą określił mianem "urzędnika państwowego żydowskiego pochodzenia". Rzeźba została wycofana z wystawy. Wkrótce Rottenberg złożyła rezygnację z kierowania galerią. Tomczak od początku przyznaje się do uszkodzenia instalacji, ale twierdzi, że zrobił to w imię idei. "Zniszczyłem to, ponieważ oczekiwali tego moi wyborcy" - mówił wtedy prasie.

Za zniszczenie tej rzeźby ubezpieczyciel wypłacił równowartość blisko 40 tys. zł odszkodowania wykonawcy naprawy instalacji. "Sąd uznał, że koszt naprawy to kwota około 3 tys. zł. (...) Natomiast kwota ponad 39 tys. zł to kwota wypłacona przez towarzystwo ubezpieczeń na potrzeby postępowania likwidacyjnego szkody zgodnie z warunkami ubezpieczenia. Nie znaczy to, że szkoda w rozumieniu prawa karnego taka była" - zaznaczył sędzia. Dodał, że ubezpieczyciel może dochodzić swoich roszczeń na drodze cywilnej. (PAP)