Sędzia Koska-Janusz wniosła sprawę po oświadczeniu Ministerstwa Sprawiedliwości z 4 października 2016 r. w sprawie skrócenia jej delegacji do Sądu Okręgowego w Warszawie wydanej od 1 lipca do 31 grudnia 2016 r.

Czytaj: Sędzia pozywa ministra sprawiedliwości o ochronę dobrego imienia>> 

 

"Już po tej decyzji do Ministerstwa Sprawiedliwości dotarła informacja, że to właśnie sędzia Justyna Koska-Janusz miała się wykazać wyjątkową nieudolnością i zupełnie nie radzić sobie z prowadzeniem bardzo prostej, choć głośnej sprawy, co było szeroko komentowane i krytykowane w mediach. Chodziło o zdarzenie z grudnia 2013 r. spowodowane przez Izabellę Ch., która, będąc pod wpływem alkoholu, wjechała luksusowym mercedesem w przejście podziemne w samym centrum Warszawy. Media obwiniały prowadzącą postępowanie Justynę Koskę-Janusz o pobłażliwość wobec oskarżonej i nieudolność w prowadzeniu sprawy" - napisano w oświadczeniu resortu.

 

"Po sprawdzeniu tych informacji Minister Sprawiedliwości 19 września 2016 r. podjął decyzję o skróceniu delegacji sędzi Justyny Koski-Janusz do 1 października 2016 r., by uniknąć zarzutu, że w Sądzie Okręgowym, do którego trafiają sprawy skomplikowane i trudne, orzeka taki sędzia" - stwierdzono w oświadczeniu.

 

W Sądzie Okręgowym powinni orzekać tylko sędziowie o wysokich umiejętnościach, sprawności i profesjonalizmie" - dodano w oświadczaniu umieszczonym na stronach resortu i przekazanym mediom.

 
Polski Proces Cywilny>>

 

W poniedziałek sędzia Koska-Janusz powiedziała przed sądem, że to oświadczenie nie tylko ugodziło w jej dobra osobiste, ale również w podejście stron do orzekania przez nią w sprawach. Zaznaczyła, że nie kwestionuje prawa ministra do skrócenia czasu delegacji do innego sądu, jednak są to decyzje nieogłaszane publicznie - przypominała. Jak mówiła, w jej sprawie wydano uwłaczające jej godności oświadczenie.

 

Podkreśliła, że wbrew oświadczeniu nikt nie sprawdzał akt sprawy karnej, na którą powoływano się w oświadczeniu. Przypomniała, że sprawę kobiety, która wjechała do przejścia podziemnego w centrum Warszawy otrzymała na dyżurze sędziowskim, aby zdecydować, czy może ona podlegać osądzeniu, czy poddać sprawczynię badaniom psychiatrycznym. Zaznaczyła, że jej decyzja, kontrolowana przez wyższą instancję, by z takich badań skorzystać wskazywana jest obecnie za właściwe podejście przy orzekaniu w sprawach zwykłych ludzi, a nie automatycznemu wydawaniu wyroków.

 

Mówiła przed sądem, że dziennikarze nie pytali resortu o skrócenie jej delegacji w tej sprawie, a w innej - o szpiegostwo, w której orzekała i odwołanie jej było powodem, iż proces musiał rozpocząć się od nowa. Mówiła, że oprócz innych pozytywnych ocen, również to, że podczas oddelegowania wybrano ją do składu orzekającego w tak wrażliwej dziedzinie świadczy dobrze o jej pracy.

 

Po ujawnieniu wiadomości o skróceniu delegacji media poinformowały, że sędzia Koska-Janusz orzekała też w sprawie Zbigniewa Ziobry, gdy ten oskarżał Jaromira Netzla o zniesławienie, i przyznała rację Netzlowi. Chodziło o słowa Netzla przed sejmową komisją śledczą badającą aferę gruntową z 2007 r., gdy były szef PZU powiedział, że jego ówczesne rozmowy telefoniczne z ministrem zaginęły, bo "Ziobro, wówczas prokurator generalny, o to zadbał". Podczas jednej z rozpraw sędzia Koska-Janusz nałożyła na Ziobrę 2 tys. zł grzywny za spóźnienie.

 

W pozwie przeciw Skarbowi Państwa-Ministrowi Sprawiedliwości sędzia Koska-Janusz wnosi, by sąd zobowiązał pozwanego do: usunięcia ze stron resortu w sieci komunikatu ze sformułowaniami odnoszącymi się do sędzi; opublikowania przeprosin w trzech gazetach i dwóch portalach oraz wpłaty przez pozwanego 10 tys. zł na cel społeczny. Pozew wpłynął 3 listopada 2016 r.

 

Sąd nie uwzględnił wniosku o odroczenie sprawy, który złożył reprezentujący Skarb Państwa mec. Maciej Zaborowski. Zaborowski wskazywał, że dopiero w poniedziałek dowiedział się, że w aktach sprawy są akta procesu karnego dotyczącego oświadczenia.

 

Sąd ponownie poprosił strony o rozważenie ugody, jednak podczas przerwy mec. Zaborowski nie zdołał połączyć się z ministrem sprawiedliwości, by uzyskać jego zdanie w tej sprawie. Wówczas sąd zakończył proces.

 

W poniedziałek w końcowym zdaniu adwokat sędzi mec. Andrzej Michałowski podnosił, że nie było żadnego - opisanego w oświadczaniu MS - sprawdzania spraw sędzi Koski-Janusz, a ujawnione w procesie maile dziennikarzy do resortu dotyczyły wyłącznie wyjaśnienia powodów ponowienia sprawy o szpiegostwo, w którym orzekała.

 

Podkreślał, że w sprawie chodzi o to, co dzieje się, gdy za ocenianie sędziów bierze się minister sprawiedliwości. "Władzy publicznej wolno mniej niż zwykłym obywatelom - musi ona działać w zakresie i na zasadach prawa, a prawo pozwala delegować sędziego do innego sądu i skrócić tę delegację i nic więcej" - podkreślił. Michałowski zaznaczył, że minister Ziobro zrobił więcej - wydał komunikat z oświadczeniem - mimo że prawo mu na to nie pozwala. Zaznaczył, że szef resortu może informować, ale nie powinien sprawy komentować i oceniać, co podważa niezależność sądów.

 

Zaznaczył, że nie wierzy w intencje i skuteczność kolejnego odroczenia sprawy, by doprowadzić do ugody między stronami. "Były już przerwy 3 i 10 miesięczna, nie ma przesłanek, by coś się zmieniło" - mówił.

 

Mec. Zaborowski w mowie końcowej wniósł o odrzucenie pozwu w całości. W jego ocenie przed decyzją o skróceniu delegacji sędzi i publikacją oświadczenia były podjęte niezbędne czynności w tej sprawie. Podkreślał, że negatywne dla sędzi opinie prawne dwóch profesorów nie wzięły się znikąd.

 

Zaznaczył, że jako reprezentant Skarbu Państwa nie ma dostępu do akt karnych, stąd jego wniosek, by jeszcze nie kończyć procesu i móc się zapoznać z tymi dokumentami.

 

Przewodniczący składu sędziowskiego Andrzej Kuryłek wyznaczając na koniec marca termin ogłoszenia wyroku w tej sprawie zaznaczył, że sąd daje jeszcze siedem dni, na ewentualne wnioski, ale nie zamierza specjalnie przedłużać postępowania.

 

Aby nie przegrać procesu o ochronę dóbr osobistych, pozwany musi wykazać, że jego twierdzenia były prawdziwe lub też dowieść, że jego działania nie były bezprawne, gdyż służyły interesowi społecznemu. (PAP)